Piszę ten
artykuł nie z zamiarem oczerniania kogoś, czy podważania czyichś kompetencji.
Nie podam też żadnych imion, bo nie o to tutaj chodzi. Chcę wskazać raczej na
dziwną ludzką mentalność niezmienną od wieków. Na pewne stereotypy, wiernych
wyznawców. Na sytuacje wręcz komiczne, ale niestety prawdziwe, sytuacje z
życia…
Jakiś czas
temu pacjent poszedł do swojego lekarza po receptę. Chodziło o zmianę leku na
cholesterol, bo aktualny nie miał już tak dobrego działania, a jak wiadomo po
takie recepty chodzi się regularnie. Pan doktor zdziwiony popatrzył na pacjenta
od drzwi, wysłuchał o co chodzi, po czym zobaczył o jakim leku jest mowa. Kto go Panu
przepisał? Pewnie
lekarz rodzinny z Pana miejscowości. – wykrzyknął z ironią – Pan, Panie doktorze.
Od 30 lat leczę się u Pana. – Co Pan mówi? –
odparł zdziwiony lekarz. Zmieszana pielęgniarka potwierdziła dyskretnie
skinieniem głowy. Pan doktor zabrał się za wypisanie recepty, ale coś go
zatrzymało – Inny
lek na cholesterol… Podszedł do wiszącego na ścianie kalendarza, poszukał
miesiąca z lekami na cholesterol i przepisał receptę.
Sytuacja
podobna, ten sam pacjent, ten sam lekarz, inna wizyta. Badania okresowe w
pracy. Pacjent zanosi wyniki do swojego lekarza. Ma Pan cukrzyce! –
wykrzyknął odkrywczo lekarz – Wiem Panie doktorze,
od dwóch lat przepisuje mi Pan leki na cukrzyce. Znowu sytuację próbowała
ratować pielęgniarka.
Przychodzi
do mnie do biura jedna Pani. Zagląda do nas coraz rzadziej, bo trudno jej wejść
po schodach. Całkiem niedawno była na diecie. Prowadziła ją pani dietetyk,
kobieta schudła, ale jak opowiada teraz, czuła się fatalnie, czegoś jej ciągle
brakowało, organizm wręcz wołał o pomoc. Pomimo dość drastycznej diety, pomimo,
że trzeba było zrezygnować z wielu składników w pożywieniu (oczywiście głównie
tych złych), pani dietetyk nie podpowiedziała kobiecie, że brakujące witaminy i
minerały może dostarczyć organizmowi z suplementami. Zadaniem dietetyka było
odchudzić pacjentkę i na tym się skupiła. Kobieta schudła 10 kg i przytyła 12
kg jak skończył się nadzór dietetyka.
Ponad dwa
lata temu poznałam pewną panią. Przez nasze biuro przewija się wiele osób.
Dziewczyna dawniej trochę „przy kości”, prezentowała się jak po ciężkiej
chorobie, przeszło mi nawet przez myśl, że pewnie miała raka. Koleżanka, z
którą znały się wcześniej, niczego nieświadoma, zapytała, czy dziewczyna długo
chorowała. Okazało się, że jest po prostu na diecie i prowadzi ją jakaś pani
dietetyk. Pomyślałam z przerażeniem, czy ta kobieta nie widzi, co zrobiła
swojej pacjentce? Czy tylko chodzi jej o kolejne wizyty? Zapadnięte oczy, sine
wory pod oczami, poszarzała, blada skóra, postura anorektyczki. Coś strasznego.
Dziewczynie musiało brakować ważnych składników mineralnych i witamin, jak dla
mnie brakowało jej po prostu jedzenia.
Inna
sytuacja. Koleżanka jest w ciąży. Jako przyszła mama pierwszego dziecka, jest
ona dość przejęta swoją rolą, dlatego zanim wybrała swojego prowadzącego
lekarza ginekologa, odwiedziła najpierw trzech. Jeden powiedział, że należy
zwiększyć przyjmowanie kwasu foliowego, drugi wspomniał coś o Omega 3, trzeci
zabronił używania czegokolwiek, bo kobiety przesadzają z witaminami, a
wszystkie potrzebne składniki są w pokarmie (cóż, były ale ponad sto lat temu).
Trzy wizyty, trzech lekarzy, zupełnie trzy różne opinie. Czy któryś z nich miał
więcej racji od innych? Pewnie trzeba to wypośrodkować. Kwas foliowy zawsze
podawano kobietom w ciąży, bo wpływa m..in. na prawidłowy rozwój płodu, Omega 3
jest ważne dla rozwoju, mózgu dziecka (DHA), oczywiście odpowiednia dawka,
która w ogóle przeniknie przez łożysko, ale też nie ma co przesadzać z ilością,
różnorodnych, suplementów, a szczególnie syntetycznych, bo one tylko zaszkodzą.
Koleżanka ma
córeczkę, która chodzi do przedszkola. Każda mama pewnie potwierdzi, że to
najlepsze miejsce na łapanie zarazków przez dzieci. Kiedy tylko zdarzy nam się
spotkać, czy porozmawiać, dziewczynka zawsze jest tuż po chorobie, albo chora,
podobnie jej mama. Śmiało stwierdzam, że chorują na zmianę. A co ciągle
zażywają? Przepisane przez lekarza antybiotyki, które mają pomóc, a tak
naprawdę wyjaławiają i osłabiają organizm, łatwiej wtedy o nowe infekcje i koło
się zamyka.
Kiedy
spotykam takie osoby, zawsze staram się im podpowiedzieć, że warto dodać dobry
suplement, jakieś witaminy naturalne, że nie potrzeba wiele zmieniać, że
też używam i naprawdę czuję się świetnie, a antybiotyków nie musiałam brać już
od ponad trzech lat. Nie chodzi mi absolutnie o kupowanie stu pakietów leków za
grosze i na wszystko, bo doskonale sprawdzi się tutaj stwierdzenie "co za
dużo, to nie zdrowo", ale o jakiś jeden konkretny zestaw witamin i
minerałów, sprawdzony, certyfikowany.
Cóż,
spotykam się z różna reakcją… Ale pani dietetyk nic
nie powiedziała… Ale ja się boję używać jakiś tam leków… O już tyle się
nachodziłam i naodchudzałam, że już więcej pieniędzy mi szkoda… Nie wierzą,
bo nie mówi tego ich lekarz, dietetyk, pani zza lady w aptece. Ale nie boją się
brać leku z kalendarza, zapisanego przez doktora, który nawet nie wie, na co
leczy pacjenta. Nie boją się wyglądać jak anorektyczki, co może doprowadzić do
poważnej choroby. Nie szkoda im pieniędzy na dietę cud, po której i tak mamy
efekt jojo.
Ludzie wolą
przyjmować kolejne antybiotyki, wolą słuchać reklam. Idąc do lekarza wołają o
lek na odporność i dostają w aptece smakowy tran dla dzieci, albo np. olej z
wątroby rekina, bo zdrowy. Książki na ten temat były aktualne w latach 70 lub
80, dzisiaj wykryto u rekinów ponad 25
nowotworów, są to wielkie ryby, żyją więc długo i mają czas „na łapanie”
toksyn z wody.
Nie mówiąc
już, czym pewna grupa leków i suplementów z reklam i z aptek jest słodzona. Słyszeliście o
aspartamie? Sztuczny słodzik zastępujący cukier, szczególnie w produktach
typu light. Długotrwale spożywanie może doprowadzić m.in. do raka mózgu.
(Będzie o tym artykuł).
Ale nie ważne. Wierni wyznawcy reklam telewizyjnych zgodzą się na
wszystko, o czym tylko jest tam wspomniane. A sama częstotliwość reklam
wszystkich leków, suplementów jest przytłaczająca. Liczyliście kiedyś?
Można je chyba tylko porównać z częstotliwością reklam zabawek dla dzieci tuż
przed świętami. A i działanie tych reklam, zwłaszcza na starszych ludzi jest
zbliżone z działaniem zabawkowych reklam na dzieci.
Mnóstwo
reklam, świetna cena, szeroka dostępność produktu… Ostatnio słyszałam w aptece,
jak pani pytała o witaminy na odporność z magnezem i usłyszałam cenę 8 zł.
Pomyślałam tylko, co tam musi być? Jak bardzo to może zaszkodzić? W najlepszym
przypadku witamina w ogóle się nie rozpuści i zostanie wydalona z organizmu.
Zapewne nie zaszkodzi specjalnie, ale i nie pomorze. 8 zł – a przecież za
reklamy w radiu, telewizji, Internecie, czasopismach też trzeba zapłacić,
zarobić musi producent leku, apteka, itp. Taka jest zwykła kolej rzeczy.
Dlatego pytajcie o standardy, o certyfikaty suplementów. będzie to miało swoją
cenę, ale jeżeli musicie zaoszczędzić, to niech to lepiej nie będą suplementy i
witaminy, bo wydanie 8 zł na coś, co zupełnie nic nie pomoże, to nie jest
oszczędność. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz